Urodziłam się w Knyszynie w 1915 roku, w miasteczku, które ma to do siebie, że kto się tu urodził, przeżył w nim dole i niedole, wzloty i upadki, młodość górną i chmurną - a potem wyjechał - to musi do niego wracać, żeby ukoić tęsknotę serca. W takim to urodziłam się miasteczku. Tu chodziłam do szkoły. Tu nasz nauczyciel - polonista śp. Pawłowicz, kierownik szkoły zachęcał mnie do pracy z pędzlem, przy sztalugach. Jeśli robię jedno i drugie - to Im to zawdzięczam, mądrym, życzliwym wychowawcom. Z Knyszyna wyjeżdżałam kilka razy, ale zawsze tam wracałam, bo to miasto jest moim rodzinnym domem. Wybuch wojny przeżyłam w majątku Wilga pod Warszawą, i tragiczną wędrówkę z maleńkim synkiem na rękach.

Mąż w czasie tej wędrówki dostał się do niewoli niemieckiej. Po nieszczęsnym padnięciu Warszawy, wraz z grupą znajomych z Knyszyna przedostaliśmy się do Małkini, przez granicę, dzielącą wówczas teren okupacji niemieckiej od terenu okupacji sowieckiej - do Knyszyna, do rodziny - ja z dzieckiem, znajomymi, z resztkami mienia, które im pozostało po działaniach wojennych w Warszawie.

W roku 1944, 24 listopada zostałam aresztowana przez NKWD i wraz z wielu znajomymi z Knyszyna i okolic, osadzona w więzieniu białostockim, a 1 stycznia 1945 roku wywieziona do łagru w Stalinogorsku w głębi ZSRR. Przetrwałam tam wszystkie niedole i szykany, bo wiedziałam, że muszę wrócić do mego synka i do mojego Ojczyzny. Wielu z nas nie wytrzymało i nie wiadomo, gdzie leżą ich kości na tamtej ziemi... W łagrze napisałam wiele wierszy. Pisałam na małych karteluszkach, które dostawałyśmy do "skrętów na koruszki". Paliłyśmy te "koruszki" - pocięte łodygi tabaki w grubym papierze - żeby po prostu nie czuć głodu. Na tym papierze pisałam wiersze i przywiozłam je do Polski pod podszewką palta. Podczas działań wojennych wiele moich wierszy spaliło się wraz z innymi rzeczami. Są one praktycznie nie do odtworzenia. Odtworzyłam tylko niektóre, które szczególnie pamiętam. Wszystkie wiersze pisałam "do szuflady" z tą myślą, że kiedyś mój syn je przeczyta i odnajdzie w nich mnie.

Autoportret Anny Piechockiej
W 1952 roku przyjechała do Powidza i tam zaczęła pracę w Szkole Podstawowej. Szkoły właściwie nie znała. Puste, zaniedbane pomieszczenia wymagały remontu. Przeprowadzono go wspólnym wysiłkiem mieszkańców. Anna Piechocka tak wspomina tamte lata: " O zakupieniu ławek i tablicy nie było mowy. Pisaliśmy na papierze do pakowania... Moja tęsknota za Powidzem nie dotyczy właściwie mieszkańców choć wiążą się z nimi bardzo piękne wspomnienia... Mieszkałam tam w chacie za wsią, na skraju lasu. Podczas spacerów z dziećmi nadawaliśmy otoczeniu własne imiona: Wzgórze siedmiu tęcz, Wodospad szczęśliwy, Strumyk siedmiołuski itd. "
W 1961 roku zaczyna pracę w Szkole Podstawowej w Skibnie na stanowisku dyrektora. Była to czteroklasowa szkoła posiadająca zaledwie jedno pomieszczenie wyposażone w podstawowy sprzęt. Jedną z pierwszych inicjatyw było założenie dziecięcego teatru amatorskiego. Pierwszym przedstawieniem było "Sprawy Wiechetka", które p. Anna napisała na podstawie baśni M. Konopnickiej "O krasnoludkach i sierotce Marysi". Z zapałem przygotowała stroje i dekoracje. Premierę inscenizacji przeżywała cała wieś. Później przyszedł czas na remont starej świetlicy wiejskiej i jej wyposażenie oraz remont drogi "...aby dzieci mogły chodzić do szkoły..".
Anna Piechocka w czasie lekcji w SP w Skibnie
Lubiła pomagać. Chciała być ludziom potrzebna. Kiedy trzeba potrafiła być lekarzem ( zastrzyki), prawnikiem (podania, pisma urzędowe), weterynarzem, arbitrem. Nie sposób wymienić wszystkich funkcji jakie wówczas pełniła. W Banku Rolnym była sekretarzem zarządu, członkiem zarządu Gminnej Spółdzielni w Sianowie. Nade wszystko jednak kochała dzieci. Mówiła tak: "Nie mam zwyczaju skarżyć się rodzicom na złe zachowanie ich pociech. Przyjęliśmy w szkole zasadę, że wszelkie konflikty rozwiązujemy sami. Rodzice nie wiedzą, że Wojtek i Janek palili po kryjomu papierosy, a Józek sięgnął po własność kolegi. Tego rodzaju problemy są tematem lekcji wychowawczych. Udało nam się niemal zupełnie wyeliminować antagonizmy narodowościowe między starszą wiekiem ludnością pochodzenia ukraińskiego a Polakami." Po pracy Anna Piechocka często chwytała za pędzel. Pejzaże nasycone soczystymi barwami słońca, zieloność traw, błękit wody to najczęstsze motywy jej malarstwa. Wtedy naprawdę odpoczywała. Często też zapisywała drobnym maczkiem na arkuszu papieru scenariusze i teksty dla zespołu. Bez jej udziału nie odbyła się żadna uroczystość.
Źródło: Tomik wierszy "Słuchaj sercem" wydany w 1997 roku przez Knyszyński Ośrodek Kultury. Wiadomości Zachodnie - 2 IX 1966.
Wszystkie wiersze pochodzą z tomiku wierszy pt. "Słuchaj sercem" wydanego przez Knyszyński Ośrodek Kultury w roku 1997.
"...p. Anna Piechocka utula swoje sny prześnione w kolebce ballady, albo odnajduje melodie wierszy, które kiedyś uczyły odszukiwać słowa najpiękniejsze, niczym nie zmącone doznania - teraz po latach wyraziste i czyste. Można w tych wierszach odnaleźć najszlachetniejsze tony przypisane poezji ludowej, ale przecież owa ludowość mieści się przede wszystkim w samorodnym talencie, w rozśpiewaniu, w jakieś niewytłumaczalnej nadziei na ocalenie resztek tamtego świata, który w zderzeniu z "twardą rzeczywistością" jaśnieje jak utracony Eden."
Jan Leończuk