Bernard Stolz fot. z roku 1948
Urodził się w Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny - 15 sierpnia 1911 roku we wsi Główczewice na Pomorzu Gdańskim. W przepięknym starym modrzewiowym kościółku parafialnym w Leśnie otrzymał chrzest i nadano mu imię - Bernard. Był ostatnim 9-tym dzieckiem Antoniego i Julianny; miał 5 sióstr i 3 braci. Kiedy odradzała się Polska w 1918 roku został zapisany do szkoły. Szkoła była już polska, ale nauczycieli Polaków jeszcze brakowało. Ojciec wspominał mi, że pierwsze lekcje zaczynały się jeszcze modlitwą po niemiecku: "Im Namen des Vaters und des Sohnes..." Szkołę lubił. Jednakże kiedy miał lat 15 stracił matkę a w rok później ojca. Pozostał ze starszym rodzeństwem na gospodarstwie. Pracę na roli lubił, choć pracował także przy wyrębie lasu. Jako kawaler chętnie uczestniczył w życiu społecznym i artystycznym swojej wioski: był członkiem straży ogniowej, śpiewał w chórze, brał udział w przedstawieniach teatralnych..

Bernard Stolz fot. z roku 1950
Kiedy zbliżał się dla niego czas założenia własnej rodziny wybuchła II Wojna Światowa. Z jego pomorskim nazwiskiem łatwo mógł uniknąć trudności okupacji niemieckiej przyjmując niemieckie obywatelstwo, ale taką propozycję ze strony okupanta zdecydowanie odrzucił, w wyniku czego został wywieziony do Prus Książęcych "na roboty". Tam pracował więc jako niewolnik, dzieląc los wielu Polaków i płacąc w ten sposób cenę swojego polskiego patriotyzmu. Gdy kończyła się wojna cudem uniknął rozstrzelania, ratując się ucieczką i ukrywając przez wiele tygodni.
Z dziećmi Lilką i Chryzantem 1952
Po wojnie w sierpniu 1945 roku, w poszukiwaniu pracy przyjechał do Sianowa, gdzie dotarło już wcześniej kilku jego znajomych z rodzinnych stron. Tutaj też spotkał swoją przyszłą żonę Józefę Kloskowską (pomagającą Konradowi Burnickiemu otworzyć zakład fryzjerski) oraz Jana Cisewskiego ,z którym znał się z Główczewic (organizującego funkcjonowanie Urzędu Poczty Polskiej). Możliwość pracy na Poczcie pojawiła się we wrześniu 1946 roku i ojciec pracę tę przyjął a w miesiącu następnym zawarł związek małżeński z Józefą Kloskowską.

Z żoną i dziećmi (Lilka , Chryzant, Marylka i Tadeusz) 1954
Życie tej nowej rodziny w trudnych, powojennych warunkach, było łatwiejsze o tyle, że w Sianowie osiedliło się kilkoro krewnych; ze strony mamy trzy siostry (Leokadia, która wyszła za naczelnika Poczty Jana Cisewskiego, Gertruda z mężem Pawłem Krzywickim i Maria z mężem Konradem Burnickim) a ze strony ojca jego siostra Rozalia z mężem Janem Peplińskim i dziećmi. Na Poczcie ojciec przepracował lat 40. Jakaż to była praca ?\
Na spacerze w lesie z żoną i synem Tadeuszem - rok 1984
Codziennie wyruszał w rejon roznosząc przesyłki pocztowe ;rzadko rowerem, najczęściej pieszo. Wielokrotnie w ciągu dnia "wspinał się" po schodach z "pocztą", by dostarczyć ją do rąk adresatów. Gdyby zsumować wszystkie kilometry, które pokonał w pracy, to ze swoją torbą listonosza obszedłby na pewno po równiku kulę ziemską. Tej pracy jednak nie mogło mu wystarczyć. Na świat przyszły dzieci i choć pierwsze dziecko-córeczka umarła, to urodziło się jeszcze pięcioro następnych: Lidia, Chryzant, Maria, Tadeusz (piszący te słowa) i Stanisław. Ażeby utrzymać taką rodzinę podjął jednocześnie drugą pracę - wożąc na rowerze ze stacji kolejowej w Skibnie, dwukrotnie w ciągu dnia, worki z "pocztą", do Urzędu Pocztowego w Sianowie.
Na spotkaniu rodzinnym z okazji 40-lecia ślubu - rok 1986
Żyliśmy skromnie, ale nigdy nie słyszałem z jego ust, by się uskarżał że "ma mało"; i my też nie wiedzieliśmy, że mieliśmy mało. Nigdy nikomu nie zazdrościł, że ktoś miał więcej, że żył wygodniej. Razem z mamą z tego co wypracowali najpierw kupowali pożywienie dla rodziny, odzienie dzieciom a sobie... długo, długo nic! Przez lata całe widywałem go jedynie w uniformie pracownika pocztowego, czyli pracownika służb publicznych.
W jesiennym ogrodzie - rok 1984
A w pracy był dokładny i sumienny. Tak dokładny i obowiązkowy, że czasami mogło się wydawać, iż brakowało mu czasu dla własnej rodziny. Pamiętam, kilkakrotnie opóźnialiśmy rozpoczęcie Wieczerzy Wigilijnej, bo uważał, że jeszcze jeden telegram, że jeszcze kilka listów i kilka paczek należało roznieść. Z czasem dopiero zrozumiałem, że nie było to mechaniczne wykonywanie ciągle tych samych czynności. Niejednokrotnie ojciec mówił mi: "Synu, tam ktoś czeka na ten list", albo: "a może od tej wiadomości zależą losy jakiejś rodziny, może tam jest coś bardzo ważnego?" Za tymi tysiącznymi przesyłkami widział zawsze człowieka, bliźniego.
Za swoją dobrą pracę, wynagradzaną jednak - co tu mówić -bardzo skromnie, kilkakrotnie otrzymywał dowody uznania i odznaczenia. Nigdy ich jednak nie nosił i nie pokazywał - tak przez skromność, jak i dla obawy, aby w ten sposób nie dawać pozorów jakoby akceptował niesprawiedliwy system polityczny PRL. Szczęśliwie doczekał przełomu polityczno-ekonomicznego w Polsce w 1989 roku, ale do ostatnich swoich dni szczerze martwił się problemami społeczno-gospodarczymi i niezgodą polityczną w kraju.
Choć ojciec zawsze chętnie opowiadał o swoich rodzinnych stronach, to w Sianowie od początku czuł się u siebie. Lubił to miasto, przyjaźnił się z wieloma ludźmi, kochał przyrodę. Szczególnie lubił lasy otaczające Sianów i kiedy tylko czas i siły pozwalały mu na to, bardzo chętnie wybierał się do lasu na spacery, zabierając ze sobą rodzinę.
Miejsce spoczynku na cmentarzu w Sianowie - 16.X. 1994 A jaka była jego religijność ? Prosta i ufna: szanował prawo Boże, dzień święty, modlitwę. Tak wiele modlitw znał na pamięć, wiele litanii i pieśni religijnych. W ostatnich latach swojego życia był szczególnie zatopiony w modlitwie. Najczęściej była to modlitwa uwielbienia wobec Boga i modlitwa wstawiennicza za innych - w wieku sędziwym zanosił więc "modlitewne listy do nieba". I takim go pamiętamy: siedzącego w fotelu, z różańcem w ręku i śpiewającego pieśni Matce Bożej. Umarł 12 października 1994 roku przeżywszy 83 lata.
Ks. Tadeusz Stolz
Urząd Gminy i Miasta w Sianowie dziękuje ks. Tadeuszowi Stolz za napisanie powyższych wspomnień o ojcu oraz za udostępnienie zdjęć z rodzinnego archiwum.